Translate

Friday, August 3, 2012

Borneo welcome to...

Podróżowanie w porze deszczowej ma jedną wadę – dużo pada. Bardzo dużo i bardzo mocno. Tak właśnie – burzowo i deszczowo – przywitało nas Borneo. Nie do końca byliśmy przekonani że chcemy poraz kolejny przemoknąć razem z całym bagażem,więc zgodnie zdecydowalismy się na taksówkę.
Przejazd przez Kota Kinabalu w klimatyzowanym pojeździe był niewątpliwie bardzo relaksujący. W porównaniu do miast na Filipinach gdzie na przemian widniały tylko centra handlowe,dzielnice biedy i ogrodzone drutem kolczastym osiedla mieszkalne, tutaj struktura miasta przypominała bardziej te zachodnie. Sklepy,bloki mieszkalne, meczety, parki itp. Po zameldowaniu się do hotelu, wyruszyliśmy na rekonesans. Było już dość późno, więc był to bardziej rekonesans skierowany na poszukiwania lokalnego jedzenia – zakończony powodzeniem.

Następny dzień zacząl się dla nas dość wcześnie. Właściwie to w środku nocy – bo już o 5 rano musielismy brać taksówkę na lotnisko. Ranny lot do Tawau na wschód wyspy, potem szybko na autobus do Semporny. Cała ,prawie dwugodzinna droga, to widok na plantacje palm olejowych. Reklamowana jako mała,urocza nadmorska miejscowość, Semporna bardziej okazała się być jednym wielkim targiem z małoprzyjemnymi zapachami. Co prawda nie ma tu tak usilnego nagabywania jak na Filipinach,zwiedzanie więc mogłoby być przyjemniejsze,o ile było by co zwiedzać. Kilka zdjęć reklamujących miejscowość zostało zrobione w praktycznie tym samym miejscu – 2 minuty i koniec oglądania. Na szczęście nasz hotel,wyszukany przez Męża, okazał się bardzo miłą odskocznią. Wychodzący na wodę (tzw. floating hotel), niezaprzeczalnie miał magiczną atmosferę. Do miasta przyjechaliśmy dość wcześnie, mając praktycznie cały dzień do zagospodarowania. Niestety, jedyną w miarę przyjemną opcją było albo:siedzenie w klimatyzowanym pokoju,albo siedzenie w klimatyzownym barze. I znowu na ratunek przyszedł Mąż, który wynalazł półdniową wycieczkę 'Proboscis Monkey River Tour'. Głównym celem, było zobaczenie małp z wielkim nosem,wszystkie jednak musiły się bardzo wstydzić, bo ani jednej nie zobaczyliśmy. Mimo wszystko cała wyprawa była bardzo udana: ponad dwugodzinny rejs motorówką po rzece, kilka innych ciekawych gatunków i pyszna kolacja podana na liściu bananowca na pożegnanie. Jedyną rzeczą która mi niesmakowała (krewetek nie wliczam – bo tego nie tykam) był lokalny napój – smakował jak mydlo w płynie. (I gdyby nie fakt że widziałam jak pili go lokalni – mogłabym się założyć że tak wlaśnie było.)
Jeden z wielu targow

Śniadanie serwowane przez hotel dość proste:kawa/herbata,tost z dżemem i smażony banan na którego się nie doczekaliśmy bo 'ciągle się gotował', co niestety zmartwiło Męża. Na szczęście szybko zostało mu to wynagrodzone całodziennym nurkowaniem. Wiatr, woda, słońce ...czego tu chcieć więcej. Główną atrakcją były żółwie – i tych faktycznie zobaczyliśmy kilkadziesiąt. Małe, średnie i te bardzo duże. Do tego dwie płaszczki, jedna barakuda z paskudną mordką i wiele innych ślicznych, kolorowych rybek. Moja kontrola nad 6 kierunkami (lewo,prawo,przód,tył,góra,dół) szła mi już dużo lepiej, dzięki czemu nie nokautowałam ani podwodnej flory i fauny, ani innych nurków. Ruch w wodzie opanowałam już nawet do takiego stopnia że możemy sobie z Bartkiem dokuczać nawet na głębokości 18 metrów :).

Powrót na główną wyspę,podziwiając zachód słońca.Na kolacje,ponowna degustacja lokalnych przysmaków. Spakowanie się, naładowanie wszystkich baterii do aparatów,kamer itd. i hops spać,jako że znów czekała nas wczesnoporanna pobudka.
'Nadmorski port'

Plus Semporny czyli nasz hotel.

No comments:

Post a Comment