Podróżowanie w
porze deszczowej ma jedną wadę – dużo pada. Bardzo dużo i
bardzo mocno. Tak właśnie – burzowo i deszczowo – przywitało
nas Borneo. Nie do końca byliśmy przekonani że chcemy poraz
kolejny przemoknąć razem z całym bagażem,więc zgodnie
zdecydowalismy się na taksówkę.
Przejazd przez Kota
Kinabalu w klimatyzowanym pojeździe był niewątpliwie bardzo
relaksujący. W porównaniu do miast na Filipinach gdzie na przemian
widniały tylko centra handlowe,dzielnice biedy i ogrodzone drutem
kolczastym osiedla mieszkalne, tutaj struktura miasta przypominała
bardziej te zachodnie. Sklepy,bloki mieszkalne, meczety, parki itp.
Po zameldowaniu się do hotelu, wyruszyliśmy na rekonesans. Było
już dość późno, więc był to bardziej rekonesans skierowany na
poszukiwania lokalnego jedzenia – zakończony powodzeniem.
Następny dzień zacząl
się dla nas dość wcześnie. Właściwie to w środku nocy – bo
już o 5 rano musielismy brać taksówkę na lotnisko. Ranny lot do
Tawau na wschód wyspy, potem szybko na autobus do Semporny. Cała
,prawie dwugodzinna droga, to widok na plantacje palm olejowych.
Reklamowana jako mała,urocza nadmorska miejscowość, Semporna
bardziej okazała się być jednym wielkim targiem z małoprzyjemnymi
zapachami. Co prawda nie ma tu tak usilnego nagabywania jak na
Filipinach,zwiedzanie więc mogłoby być przyjemniejsze,o ile było
by co zwiedzać. Kilka zdjęć reklamujących miejscowość zostało
zrobione w praktycznie tym samym miejscu – 2 minuty i koniec
oglądania. Na szczęście nasz hotel,wyszukany przez Męża, okazał
się bardzo miłą odskocznią. Wychodzący na wodę (tzw. floating
hotel), niezaprzeczalnie miał magiczną atmosferę. Do miasta
przyjechaliśmy dość wcześnie, mając praktycznie cały dzień do
zagospodarowania. Niestety, jedyną w miarę przyjemną opcją było
albo:siedzenie w klimatyzowanym pokoju,albo siedzenie w klimatyzownym
barze. I znowu na ratunek przyszedł Mąż, który wynalazł
półdniową wycieczkę 'Proboscis Monkey River Tour'. Głównym
celem, było zobaczenie małp z wielkim nosem,wszystkie jednak musiły
się bardzo wstydzić, bo ani jednej nie zobaczyliśmy. Mimo wszystko
cała wyprawa była bardzo udana: ponad dwugodzinny rejs motorówką
po rzece, kilka innych ciekawych gatunków i pyszna kolacja podana na
liściu bananowca na pożegnanie. Jedyną rzeczą która mi
niesmakowała (krewetek nie wliczam – bo tego nie tykam) był
lokalny napój – smakował jak mydlo w płynie. (I gdyby nie fakt
że widziałam jak pili go lokalni – mogłabym się założyć że
tak wlaśnie było.)
Jeden z wielu targow |
Śniadanie serwowane przez
hotel dość proste:kawa/herbata,tost z dżemem i smażony banan na
którego się nie doczekaliśmy bo 'ciągle się gotował', co
niestety zmartwiło Męża. Na szczęście szybko zostało mu to
wynagrodzone całodziennym nurkowaniem. Wiatr, woda, słońce
...czego tu chcieć więcej. Główną atrakcją były żółwie –
i tych faktycznie zobaczyliśmy kilkadziesiąt. Małe, średnie i te
bardzo duże. Do tego dwie płaszczki, jedna barakuda z paskudną
mordką i wiele innych ślicznych, kolorowych rybek. Moja kontrola
nad 6 kierunkami (lewo,prawo,przód,tył,góra,dół) szła mi już
dużo lepiej, dzięki czemu nie nokautowałam ani podwodnej flory i
fauny, ani innych nurków. Ruch w wodzie opanowałam już nawet do
takiego stopnia że możemy sobie z Bartkiem dokuczać nawet na
głębokości 18 metrów :).
Powrót na główną
wyspę,podziwiając zachód słońca.Na kolacje,ponowna degustacja
lokalnych przysmaków. Spakowanie się, naładowanie wszystkich
baterii do aparatów,kamer itd. i hops spać,jako że znów czekała
nas wczesnoporanna pobudka.
'Nadmorski port' |
Plus Semporny czyli nasz hotel. |
No comments:
Post a Comment