Translate

Sunday, July 15, 2012

Obrazki z wystawy

Od czego w ogóle zacząć, gdy wokół tyle rzeczy do opisania i opowiedzenia.Najlepszym rozwiązaniem bylo by podlączyć kabel do mózgu i w magiczny sposób przeslać dane do komputera. Niestety, to jeszcze nie czasy matrixa. W przeciwieństwie do Męża nie udało mi się blogować regularnie, więc na razie porcja przemyśleń w formie skondensownej.

1. Tokio zdecydowanie powinno przejąć przydomek 'melting pot' od Nowego Jorku.Jest to istna mieszanka charakterów, stylów i temperamentów. Zaczynając od cichych, zasypiających pasażerów metra, poprzez wesoło terkoczące uczennice ,a kończąc na poprzebieranych samurajach biegających po ulicach.

2.Większość polskich 'faszionistek' powinno wysłać się do Japonii, żeby nauczyły się co to styl i jak różnorodny może on być. I że utarte schematy którymi się posługują, dawno temu wyszły z mody.

3.Budzenie się o 4 rano nie było by takie straszne gdyby odpowiednio wcześniej się położyć. Oczywiście Ci, którzy mnie znają, wiedzą co w moim języku oznacza 'odpowienio wcześniej pójść spać', tak więc po trzech godzinach ledwo otworzyłam oczy. Dziki kłus przez miasto, tak aby zdążyć na licytację tuńczyków, okazał się odrobinkę bezsensowny, jako że wszystkie miejsca zostaly wykupione na godzinę przed naszym przybyciem. Tak czy siak - był to kłus dający zupelnie inne spojrzenie na Tokio - okupowane przez bezdomnych, śpiących na kartonowych karimatach, ubranych w robocze garnitury, sprawnie zbierających się tak aby nie przeszkadzać powiększającemu się z godziny na godzinę tłumowi.

4.Wsiadanie do pociągu PKP zawsze wiąże się z graniem w rosyjską ruletkę. Gdzie stanie mój wagon, czy numeracja będzie miała jakikolwiek logiczny sens, gdzie dokładnie powinnam sie ustawić żeby trafić akurat na drzwi? O Ile było by prościej gdyby zrobić to na sposób Japończyków. Dokladnie oznaczyć sektory z numerami wagonów i miejsce gdzie 'wypadną' drzwi. Proste - prawda...? Ale nie takie zabawne.

5.Razem z Mężem zostaliśmy zaproszeni przez jego japońskiego kolegę na bardzo elegancki, tradycyjny obiad w dość ekskluzywnej restauracji. Pełna dobrych chęci i nadzieji postanowiłam że spróbuje wszystkiego. No cóż...spróbowałam. Rezultat był taki, że jeden z najbardziej eleganckich wypadów do restauracji przyprawiał mnie o najwięcej odruchów wymiotnych. Surowe owoce morza i wodorosty to nie moja bajka. I nie było by to może najgorsze przeżycie, gdyby nie fakt, że musiałam zjeść wszystko i jeszcze udawać że mi smakuje.Inaczej nie wypadało.
Ktoś jedak musi nade mną czuwać bo następnego dnia ten sam kolega zabrał nas na przepyszną japońską wołowinę.

Obiecuję pisać bardziej regularnie, choć używanie polskich znaków na japońskiej klawiaturze, wymaga anielskiej cierpliwości.

1 comment:

  1. Finally honey decided to write! Yeah yeah yeah! Just try not be so stressed afterwards because the Toblerone bar won't last forever.

    ReplyDelete